Dziękujemy dr Aleksandrze Ziółkowskiej-Boehm, autorce książki „Lepszy dzień nie przyszedł już”, w której pisze o losach rodziny Wartanowiczów, w tym o śp. Tomaszu Wartanowiczu, za nadesłanie wspomnieniowego tekstu:
Tomasz Wartanowicz. Fot. Zbigniew KordysDr Tomasz Wartanowicz – wieloletni pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej w Instytucie Techniki Cieplnej, był synem Józefa i Stanisławy (Stachny) z domu Lewandowskiej. Urodził się we Lwowie.
Ojciec Tomasza, Józef Wartanowicz w rodzinnym majątku w Dźwiniaczu prowadził winnice i sady, udzielał się społecznie, był prezesem Komisji Ogrodniczo-Sadowniczej Lwowskiej Izby Rolniczej, członkiem Kuratorium Państwowej Szkoły Ogrodniczej w Zaleszczykach. Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej dostał powołanie do wojska i w stopniu kapitana Wojska Polskiego odbył kampanię wrześniową, z której wrócił do Zaleszczyk, gdzie przebywała żona z małym Tomkiem.
Zamieszkali w pensjonacie pani Sokołowej, ale niebawem władze sowieckie nakazały im opuścić Zaleszczyki. Józef z rodziną przeniósł się do Stanisławowa.
Kiedy 12 września 1941 roku do Stanisławowa wkroczyły wojska niemieckie, Józef włączył się w działalność podziemną. Miesiąc później przyszło Gestapo, zrobiono rewizję zakończoną zabraniem Józefa i Stachny na przesłuchanie.
Tomek, gdy w czasie rewizji rozsypały się rodzinne fotografie, ukląkł i zaczął je przeglądać. Gdy zobaczył zdjęcie ojca w mundurze oficerskim, ukradkiem schował je do kieszeni. Jakby rozumiał, że ważne jest, aby jej nie znaleziono. Jeden z Niemców widząc co robi, z rozmachem kopnął chłopca w plecy. Rodzice byli już zabrani na Gestapo, zapłakana babcia zajęła się wnukiem. Tomasz na zawsze zapamiętał, jak leżał na podłodze, długo nie mogąc złapać oddechu.

Stachnę wypuszczono dzień później, Józefa trzymano tydzień, po czym został zwolniony do domu. Przesłuchujący powiedzieli, że ma się zgłosić za kilka dni z powrotem, wyznaczyli dzień.
Tajna organizacja, do której należał Józef Wartanowicz załatwiła całej rodzinie papiery wyjazdowe, aby uciekli za granicę. Józef chciał, by żona pojechała z synem, sam zdecydował się zostać. Ostatecznie wszyscy zostali. O Niemcach wyraził się między innymi, że „to jest kultura”, to nie „barbarzyństwo Sowietów”. Znał dobrze niemiecki i myślał, że „się wybroni”, że wróci do rodziny. Tłumaczył, że przecież był już na przesłuchaniach i go wypuścili.
W wyznaczonym dniu zgłosił się na Gestapo. Pożegnał się z rodziną bez żadnych wielkich gestów czy łez, jakby miał niebawem wrócić.
Po dziesięciu dniach do mieszkania przyszedł Ukrainiec (Ukrainiec-Polak-patriota, jak mówił Tomasz) i powiedział, że siedział z Józefem Wartanowiczem na Gestapo. Józef wiedział, że już ma wyrok, że jest skazany na rozstrzelanie. Wiedział też, że Ukrainiec zostanie zwolniony i prosił, by poszedł do jego rodziny. By przekazał słowa pożegnania ukochanej Stachnie. Mówił dużo o Tomku. Mówił z przejęciem o sześcioletnim synu… że nie doczeka ani jego szkół, ani jego młodości, ani jego dojrzałości. Że to jest wielki ból, z którym odchodzi.
Kilka dni później, dokładnie 30 listopada 1941 roku, Józef Wartanowicz został zabrany na ciężarówkę, wywieziony poza miasto i rozstrzelany. Wśród skazanych był duchowny wyznania grekokatolickiego, który przygotował ich na śmierć. Była spowiedź i były modlitwy. Razem z nimi zginął.
Po wojnie, w Gdańsku, Anna Bąkowska, siostra Józefa, spotkała braci Flachów, którzy mieli transport konny. Powiedzieli jej, że przed wojną znali rodzinę Wartanowiczów. W Stanisławowie także zostali aresztowani i byli przetrzymywani na Gestapo. Przez zakratowane okienko widzieli, jak Niemcy zabierali więźniów na ciężarówkę i wywozili na rozstrzelanie. W jednej z grup rozpoznali Józefa Wartanowicza.
Tomasz Wartanowicz zapamiętał opowieści Ukraińca całe życie, brak ojca odczuwał przez wszystkie lata.
Podał mi informacje, które usłyszał później od matki:
– Według relacji Mamy, na Ojca doniósł Ukrainiec z faszystowskiej policji pomocniczej, która rekrutowała się z ukraińskich nacjonalistów z terenu Stanisławowa. Rozebranych do bielizny formowano w grupy i ciężarówkami krytymi brezentem wywożono poza miasto. W jednej z grup był mój Ojciec. Wywieziono ich do lasu w okolice wsi Pawełcze.
Stachna Wartanowicz z synem Tomkiem i matką Wandą, dzięki Annie z Wartanowiczów Bąkowskiej (siostrze Józefa), sprowadzili się do majątku Jaxa Bąkowskich, w którym Anna zamieszkała po ślubie i we dworze w Kraśnicy koło Opoczna przeżyli resztę okupacji.
Podróż ze Stanisławowa do Kraśnicy była męcząca i trwała niemal trzy tygodnie. Na stacji w Opocznie czekała ciotka Anna, która ze stangretem przyjechała bryczką wypełnioną kożuchami. Wycałowani, wzruszeni do łez, ciepło opatuleni pojechali do dworu. Rozpoczął się zupełnie inny rozdział ich losów. Tomasz wspominał pobyt w Kraśnicy jako najlepszy okres w całym dzieciństwie i młodości. Ciotka Anna miała kontakty z partyzantami, którzy pojawiali się często we dworze i to oni zajmowali całkiem jego wyobraźnię. Miał kolegów, szczególnie zaprzyjaźnił się z Milkiem, synem gajowego i Marii Dobrowolskiej, niani Ewy Bąkowskiej, którego ojciec zginął w Auschwitz. Partyzanci, którym dwór udzielał wszelkiej pomocy, fascynowali obu chłopców i Tomasz pamiętał, że zasypiał rozgorączkowany i wręcz szczęśliwy.
Po zajęciu Kraśnicy przez Sowietów w styczniu 1945 roku, Stachna z synem na jakiś czas zamieszkała w Opocznie u państwa Lasotów. Następnie przenieśli się do Koła, gdzie mieszkała jej ciocia, siostra matki, Zofia Złotnicka. Ostatecznie Stachna osiadła w Warszawie (w 1948 roku wyszła ponownie za mąż za Jana Kołakowskiego; zmarła w Warszawie w 2006 roku w wieku 97 lat.), a Tomek z babcią zostali w Kole, gdzie chłopiec skończył szkołę i zdał maturę. Babcia Wanda Lewandowska całą wojnę bardzo się niepokoiła o jedynego wnuka, miała lęki o jego przyszłość. Po wojnie bała się, że Rosjanie „znowu przyjdą”. Straciła męża, syna i zięcia, miała tylko wnuka.
W okresie szkoły i później studiów Tomasz Wartanowicz, jedyny syn Józefa, miał wiele przykrych doświadczeń. Uważany był za „wroga klasowego” i tylko życzliwość kilku osób pomogła mu przetrwać te lata. Pamięta je jako bardzo trudne. Dyrektorem szkoły średniej był Ukrainiec, syn kierownika szkoły w Dźwiniaczu, który rozpoznał Tomasza i wiedział o rodzinie Wartanowiczów. Był mu jednak przyjazny, nie rozpowiadał o jego pochodzeniu, a gdy była potrzeba, bronił. Tomasz pamięta pomoc i życzliwość koleżanki należącej do Związku Młodzieży Polskiej (ZMP). Przede wszystkim jednak wiele zawdzięcza własnym zdolnościom, był wybijającym się uczniem, wygrywał olimpiady matematyczno-fizyczne. Mimo trudności, „wróg klasowy” zdał maturę. Chciał studiować wymarzoną elektronikę. Zdał doskonale egzaminy, był w czołówce, ale nie został przyjęty na uczelnię „z powodu braku miejsc”. Jak mówił po latach, hierarchia partyjna miała trzy kwalifikacje, jeżeli chodzi o studia: 1. zabrania się studiować, 2. nie stawia się przeszkód, 3. powinien studiować. Tomasz otrzymał drugą, że „nie stawia się przeszkód”. Tak się złożyło, że dziekanem wydziału mechaniczno-konstrukcyjnego Politechniki Warszawskiej był przyjaciel rodziny Stachny, który mu pomógł. – Musi być przyjęty – powiedział, gdy zobaczył wyniki egzaminów. Ostatecznie więc zamiast elektroniki Tomasz ukończył wydział mechaniczny. W 1965 roku obronił doktorat i został pracownikiem akademickim Politechniki Warszawskiej Wydziału Mechanicznego Energetyki i Lotnictwa (MEL).
Tomasz Wartanowicz ożenił się z pochodzącą z Wileńszczyzny Marią z Wojtkiewiczów. Urodziło się dwóch synów. Starszy Jacek (ur. 1962) zmarł nagle na serce dwa dni przed urodzinami w 1982 roku. Drugi syn Rafał (ur. 1967) ożenił się i ma dwie córki, Katarzynę i Annę.
Tomasz zaangażował się czynnie i w okresie „Solidarności” i później, w ruch opozycji. Jeżdżąc za granicę na konferencje naukowe, przywoził sprzęt drukarski dla „Solidarności”. Zajmował się też kolportażem prasy podziemnej, miał kontakt z księdzem Jerzym Popiełuszką.

Zapytany przeze mnie, czym jest dla niego szczęście, odpowiedział:
„Mam krotką definicje: moja głęboka i pełna wiara sprawia, że jestem szczęśliwy”.

Na święta Bożego Narodzenia napisał mi życzenia, a 1 stycznia 2021 – zadzwonił z życzeniami zdrowego roku. Kolejnego dnia został zabrany do szpitala, 5 stycznia zmarł.
…Polskie losy, polskie dramaty polskiego Ormianina.

Aleksandra Ziółkowska-Boehm

O niezwykłej rodzinie Wartanowiczów i jej dramatycznych losach Aleksandra Ziółkowska-Boehm
napisała w książce „Lepszy dzień nie przyszedł już”, Warszawa, 2011, ISBN 978-83-244-0189-5.
Amerykańskie wydanie: „The Polish Experience through World War II A Better Day has not come”,
Lexington Book 2013, 2015; przedmowa: Neal Pease, ISBN 978-0-7391-7819-5).

Promocja książki “Lepszy dzień nie przyszedł już”
w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku.
Autorka stoi trzecia od prawej

Wirtualny Świat Polskich Ormian